Użytkownik
Mogę prosić kogoś kto jedzie do Czech o nr. telefonu, co by się nie szukać . Razem z Fredem przyjedziemy ciut później.
Offline
Do tej pory udało mi się zrobić 70 ładunków oraz 40 pustych rurek. Nie wiem czy zdążę. W Czechach będzie proch więc chyba zrobię rurki a nasypię proch na miejscu.
Czy po drodze jest gdzie kupić kapiszony?
Offline
Ojciec założyciel
To zależy którędy będziecie jechać. Podaj trasę, to postaram się odpowiedzieć. Zazwyczaj w każdym mieście od 50 tys. mieszkańców wzwyż jest sklep z bronią (Czechy to jednak piękny kraj ) gdzie można też kupić i kapiszony.
Szykuje się pogoda w kratkę. Kto ma niech nie zapomni o poncho przeciwdeszczowym.
Offline
Powstaniec napisał:
Mogę prosić kogoś kto jedzie do Czech o nr. telefonu, co by się nie szukać . Razem z Fredem przyjedziemy ciut później.
509-908-199 Yankes
889-955-607 Blue
Offline
Poszlismy sie z Peterem upic, i wypic zdrowie naszych walczacych z Jankesami pod Chickamauga
Offline
To ja dla odmiany grałem na wczorajszej próbie zdzierając gardło "when the Johny come marching home" w intencji naszego zwycięstwa
Offline
Wróciliśmy do Lublina o 20.00 . Leżę na kanapie i nadal jadę. Jutro muszę znów jechać aż pod czeską granicę. Och!
Offline
brunio napisał:
Wróciliśmy do Lublina o 20.00 . Leżę na kanapie i nadal jadę. Jutro muszę znów jechać aż pod czeską granicę. Och!
Jesteś, jak to się mówi "twardy gość".
Szkoda, że nie zabraliśmy się z tobą. Raz, że bylibyśmy na bitwie, dwa mogliśmy Ciebie zmieniać.
Offline
Ojciec założyciel
No to pokrótce.
Dojechaliśmy z Jankesami w piątek po południu. Dzięki drobnym różnicom w znaczeniu słów w języku czeskim i polskim (m. in. ostatnie zdjęcie w albumie), na miejsce dojechaliśmy w znakomitych humorach
Niestety na miejscu okazało się, że nie przyjedzie Smednir i Peter, co automatycznie pozbawiło mnie namiotu Na szczęście okazało się, że Fred dysponuje sporym hangarem (podejrzewam, że była to ta słynna, przenośna, jankeska parowozownia ) i dzięki temu mieliśmy gdzie się przenocować.
Impreza, jeśli chodzi o wielkość, praktycznie taka jak zwykle. Nie liczyłem dokładnie ale było chyba w porywach ze 60-70 osób. Przyjechały grupy z całej okolicy - z Czech, Niemiec, Austrii, było nawet dwóch Włochów z Alabamy, no i dwa oddziały z Polski
Miejsce bardzo ładne, na uboczu, miejscowi nie przeszkadzali. Pobliska rzeczka jak żywcem wyjęta z Luizjany, mulista, o bardzo powolnym nurcie, miało się wrażenie że zaraz wylezie z niej aligator albo i dwa Jedyny minus, że biwak był bardzo blisko rzeki, co się nam dało we znaki szczególnie w nocy z soboty na niedzielę - wstała mgła i było bardzo zimno i wilgotno. Ale daliśmy radę
W piątek wieczorem doszło do pierwszych starć, patrole konfederackie i jankeskie ostrzeliwały się przez jakiś czas, w końcu doszły do wniosku, że po ciemku nie da się za bardzo trafić przeciwnika i działania ustały.
Rano "budiczek" o 7.00, jakieś śniadanko i do roboty. Szkoła żołnerza, manual of arms, elementy szkoły batalionu, tyraliera. Później trochę przerwy, po której odbyła się dress parade (przegląd wojsk). Zaraz potem wymarsz na pole bitwy.
Bitwa jak dla mnie była fantastyczna (oprócz tego że trochę za krótka). Kpt. Tobler dowodził bardzo umiejętnie, mnewrował oddziałami zmuszając Jankesów do obrony i odwrotu. Dzięki cennym wskazówkom Brunia nasz pododdział zajął niewielkią górkę i oflankował nieprzyjaciela. Zdobyliśmy też paru jeńców. Wtedy Powstaniec wykazał się ułańską wprost fantazją i prawie zdobył sztandar wroga. Co prawda poległ na polu chwały, ale szybko go reanimowliśmy Końcówka bitwy to obrona i wycofywanie się Jankesów, i nasze na nich ataki, po naszym ostatecznym szturmie nie było praktycznie czego zbierać
Po bitwie oczywiście "taborovy żiwot" Na dobry początek wypłacono nam żołd, który można było przepić w kantynie, co też z wielkim zapałem i pilnością uskuteczniliśmy. No a później jak to na wojnie - nocne polsko-czesko-niemiecko-austriacko-włoskie rozmowy, nawiązywanie znajomości i zajęcia integracyjne
A w niedzielę oczywiście żal było wyjeżdżać.
Impreza była bardzo udana, pogoda dopisała, towarzystwo również (poza tymi co nie dojechali ). Kropek i Fred zdobyli pierwsze szlify (i siniaki) na secesyjnym polu bitwy, za co im wielka chwała.
Dziękuję wszystkim za przybycie, udział i świetną zabawę. Osobno muszę pochwalić naszych Jankesów, którzy powoli coraz bardziej podnoszą swój poziom biwakowania historycznego. No i dziękujemy za gościnę
Galeria zdjęć moich i Freda: http://picasaweb.google.pl/14thlouisian … a18632010#
P.S. Moja żona jest strasznie obrażona na Powstańca i Freda, za to że uciekli dzisiaj od nas bez śniadania. No ale mam nadzieję, że przynajmniej szczęśliwie wróciliście do domu
Offline
Czołem!
von Munchhausen napisał:
No to pokrótce.
Dojechaliśmy z Jankesami w piątek po południu. Dzięki drobnym różnicom w znaczeniu słów w języku czeskim i polskim (m. in. ostatnie zdjęcie w albumie), na miejsce dojechaliśmy w znakomitych humorach
Niestety na miejscu okazało się, że nie przyjedzie Smednir i Peter, co automatycznie pozbawiło mnie namiotu Na szczęście okazało się, że Fred dysponuje sporym hangarem (podejrzewam, że była to ta słynna, przenośna, jankeska parowozownia ) i dzięki temu mieliśmy gdzie się przenocować.
I ja tam byłem, i się w nogach przytuliłem. Dzięki za nieskopanie nocnego przybysza z odległego południowego Lublina na północy ;-).
von Munchhausen napisał:
Miejsce bardzo ładne, na uboczu, miejscowi nie przeszkadzali. Pobliska rzeczka jak żywcem wyjęta z Luizjany, mulista, o bardzo powolnym nurcie, miało się wrażenie że zaraz wylezie z niej aligator albo i dwa
Oczywiście, ostrzeżeni przez uprzejmego Yankesa strzegliśmy naszych pytonów przed zakusami żarłocznych aligatorów. Swoją drogą, mama straszyła mnie Yankesami, a tu masz, jacy uprzejmi oni, pewnie podstępnie...
von Munchhausen napisał:
(...) Jedyny minus, że biwak był bardzo blisko rzeki, co się nam dało we znaki szczególnie w nocy z soboty na niedzielę - wstała mgła i było bardzo zimno i wilgotno. Ale daliśmy radę
Założyciel obozowiska miał zaiste szczęście, że dojechaliśmy do obozu (po jego długich nocnych poszukiwaniach) w ciemnicy nocnej ponieważ uniknął sporych nieprzyjemności (eufemizm) ze strony Brunia, złorzeczącego na upadek sztuki wynajdowania odpowiednich miejsc na obozy.
von Munchhausen napisał:
(...)
Impreza była bardzo udana, pogoda dopisała, towarzystwo również (poza tymi co nie dojechali ). Kropek i Fred zdobyli pierwsze szlify (i siniaki) na secesyjnym polu bitwy, za co im wielka chwała.
Jak ona tam wielka? Bardziej niż ona chwała sposobny był mi żołd, za który chwałę mogłem napoić w kantynie będącej własnością kapitana, który to znów rad musiał być z takiego obrotu spraw zwiększającego mu obrót ;-).
Swoją drogą to chwałę Regimentowi przyniósł Brunio, który nie zrabowawszy ani centa zdołał się wkręcić w burdę powstałą przy próbie zawłaszczenia żołdu. Mam nadzieję, że następnym razem kasa pułkowa nie pozostanie nienaruszona, a może i jaką własność prywatną okolicznych mieszkańców uda się naruszyć, tudzież ich godność i nietykalność osobistą;-).
von Munchhausen napisał:
Dziękuję wszystkim za przybycie, udział i świetną zabawę. Osobno muszę pochwalić naszych Jankesów, którzy powoli coraz bardziej podnoszą swój poziom biwakowania historycznego. No i dziękujemy za gościnę
Dzięki wszystkim!
Ładunków mi zostało, po bitwie widziałem jeszcz sporo Yankesów pozostałych przy życiu, więc mój udział w tej wonie nie może się zakończyć tą jedną bitwą :-D. Tylko wtedy przyjdzie mi spać pod mostem...
Offline
Ojciec założyciel
Victorinox jest. Daj mi adres na PW to Ci go odeślę. Zostało jeszcze 2kg prochu Powstańca No i mam jeszcze lutowany kubek do którego przyznaje się Kropek. Dosłownie biuro rzeczy znalezionych
Offline
Kiedy dowodzący batalionem ppłk. Mario Tantel zebrał całą "siłę żywą" na apelu specjanym po wypłacie żołdu i bulwersował się nad niesubordynacją i burdami urządzonymi przez trzech austriackich szeregowców przy wypłacie żołdu ("Insubordinazion und Krawallen") i nakazał zgłoszenie się winowajców do 30 sekund, po prostu nie miałem wyjścia i musiałem wystąpić przed szereg, bo przecież tam gdzie chodzi o bunty, niesubordynację i rabunki nie może zabraknąc naszego pułku (nasi "przodkowie" przewróciliby się w grobie gdyby miało byc inaczej).
Na pytanie ppłk. Tantela czy i ja uczestniczyłem w tych "Krawallen" odpowiedziałem, że wprawdzie nie za dobrze kojarzę o co chodzi ale jeśli mowa o buntach i burdach to nie może mnie przy tym zabraknąć, za co doczekałem się "pochwały przed frontem" od pułkownika jak ten Cygan co dla towarzystwa dał się powiesić.
Kara jednak mnie nie ominęła i była sroga (wypicie pod przymusem nalewki na wężach, produkcji austriackiego weterana).
Zamiast "honorowej śmierci od kuli i prochu" pułkownik postanowił nas otruć. Paliło jak cholera ale czego się nie robi dla podtrzymania tradycji i chwały pułku.
Ostatnio edytowany przez brunio (2010-09-07 20:20:13)
Offline